Szampony Batiste zna już chyba cała blogosfera, jednak z pewnością nie każdy testował wszystkie rodzaje, więc postanowiłam powiedzieć co nieco o wersji Wild, którą kupiłam, kiedy pojawiła się w Biedronce. Jeśli mam być szczera, kupiłam akurat tą, bo nie miałam już żadnego wyboru - pierwszego dnia rozeszły się jak świeże bułeczki. Poprzedni Batiste, jakiego miałam był w wersji Tropical i to do niego mniej więcej będę porównywać Wild.
Ja używam suchego szamponu sporadycznie, np. kiedy nie chce mi się myć włosów a muszę wyjść do sklepu, więc duże opakowanie (120 g) starcza mi na długo. To mam już dwa miesiące i zużyłam gdzieś tak połowę. Uważam, że za taką cenę i wydajność jest to świetny produkt, który może nas podratować w wielu sytuacjach. Używam go też kiedy w ciągu dnia przetłuści mi się grzywka.
Co do działania, to tak, faktycznie absorbuje sebum i zanieczyszczenia. Od razu można zobaczyć różnicę - nikt nie powie mi, że nie myłam głowy. Produkt jest biały, ale po wmasowaniu go i rozczesaniu włosów wszystko znika. Sprawdza się dobrze, w 100% spełnia swoje zadanie. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to że nie dodaje specjalnie objętości ani nie pozostawia uczucia odświeżenia, jakie miałam po użyciu wersji Tropical.
Jeśli chodzi o jego zapach, jest to mieszanka kakaa z kwiatami (?), nie każdemu przypadnie do gustu. To bardzo specyficzna woń.
Wątpię, że kupię go ponownie, są lepsze wersje niż ta.